-Harry... - wzięłam głęboki wdech.
No dalej Rid nie bądź jak kluchy z olejem! - Kocham cię, ale musisz dać mi trochę czasu żebym mogła to przemyśleć. Ostatnio zbyt dużo rzeczy się działo. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Tak... ale to nie znaczy nie? - zapytał z nadzieją wymalowaną w oczach.
- Jasne że nie, muszę po prostu sobie wszystko poukładać w głowie.
Przez cały lot już nic nie mówiliśmy. Jedynie Harry przesiadł się o siedzenie bliżej mnie, a ja położyłam głowę na jego ramieniu czując się znowu bezpieczna i nawet nie wiem kiedy zamknęły mi się oczy.
*Perspektywa Harrego*
Siedziałem przyglądając się przepięknej Brunetce, która usnęła na moim ramieniu. Piękniejszej chwili zważając na to co się działo wczoraj nie mogłem sobie wyobrazić. Od jakiejś godziny czułem, że ścierpła mi ręka, ale postanowiłem to ignorować. Dyskomfort spowodowany siedzeniem w jednej pozycji przez ponad dwugodzinny lot nie równał się ani trochę z tym, co czułem patrząc jak mała osóbka oddycha miarowo wtulając się we mnie. Ktoś bardzo mądry kiedyś powiedział żebyśmy spieszyli się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą*. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Lecz kochać kogoś nie jest wcale łatwo, bo kochać, a dawać poczucie bezpieczeństwa i nie ranić to dwie różne rzeczy. A w tej chwili wiedziałem, że kocham Ridley, teraz zostało mi najtrudniejsze - sprawić by czuła się bezpieczna i przestać ją ranić. Zdecydowanie zbyt dużo przeszła jak na tak kruchą osobę, a tym co mnie najbardziej dobija i sprawia, że czuje się jak śmieć jest to, że ja przyczyniłem się do jej cierpienia.
- Zaraz lądujemy proszę zapiąć pasy - z zamyślenia wyrwał mnie głos stewardessy.
Pocałowałem delikatnie czoło Rid i pogłaskałem ją kciukiem po policzku na co otworzyła leniwie zaspane oczy i spojrzała na mnie. Ten mały gest z jej strony wywołał u mnie uśmiech na twarzy, którym sekundę później ją zaraziłem.
-Zaraz lądujemy Skarbie - zakomunikowałem Zielonookiej. - Zapnij pas - dodałem całując ją w policzek na co lekko się zarumieniła i zrobiła to o co prosiłem.
Staliśmy trzymając się za ręce oczekując aż nasze bagaże pojawią się na taśmie.
- Justin już na nas czeka - podniosła wzrok znad swojego iphona i spojrzała na taśmę. - O już są! - wskazała na trzy sporej wielkości pudrowo-różowe walizki. To chyba jakiś żart - pomyślałem.
- Kochanie więcej się nie dało? - uśmiechnąłem się do niej i poszedłem po własność dziewczyny. Ja w porównaniu do niej miałem jedynie mała torbę z bagażem podręcznym i jeszcze jedną mała czarną walizkę, która jeszcze się nie pojawiła. Kiedy uporałem się z jej walizkami dziewczyna stała już za mną z wózkiem na który je wsadziłem. Czekaliśmy jeszcze chwile po czym wziąłem mój bagaż i położyłem go na samej górze sterty na wózku. Chwyciłem za rączkę tego ułatwiającego życie przedmiotu i zaraz poczułem na mojej ręce czyjąś tak dobrze mi znaną, drobną dłoń należącą do rozpromienionej dwudziestolatki.
*Perspektywa Ridley*
- Justin! - rzuciłam się w ramiona śmiejącego się chłopaka.
- Takie powitanie mi się podoba - powiedział rozbawiony jak tylko go puściłam. -Oo kogo my tu mamy - zwrócił się do Hazzy na co ten się uśmiechnął.
- Hej - powiedział po czym nastąpił tak zwany niedźwiadek.
- Daj, pomogę ci i odstawimy ten wózek. - O stary - powiedział podnosząc jedną z moich walizek. - Co ty tam cegły spakowałaś? - zwrócił się do mnie.
- Oj nie narzekajcie jest was dwóch, a biedny Nialler był tylko jeden - wytknęłam w ich kierunku język.
- Kobiety - powiedział Harry na co obaj się zaśmiali, co ja jedynie skwitowałam wywróceniem oczami.
Po ponad godzinnej drodze do domu Justina w końcu znaleźliśmy się przed przeogromnym domem. Myślałam, że dom chłopak wygląda jak sporej wielkości ośrodek dla wczasowiczów, ale w porównaniu z budynkiem przed którym stałam miałam wrażenie, że jest on dwa razy większy. Nie mam pojęcia po co gwiazdom takie domy jak mieszają tam w góra dwie osoby chyba że mają dzieci, ale to i tak zdecydowanie zbyt dużo przestrzeni.
Cały dom był urządzony w odcieniach bieli i czerni. Jak na mój gust idealnie, ale pododawałabym pare kolorowych dodatków. Tak jak myślałam w domu mieszkał jedynie Justin. Moja sypialnia znajdowała się na pierwszym piętrze, gdzie właśnie prowadził nas mój przyjaciel.
- Mam nadzieje, że ci się spodoba. Sugerowałem się tym co mi opowiadałaś o remoncie swojego pokoju u chłopaków - posłał mi oczko i otworzył brązowe, drewniane drzwi.
Krótkie i ciche wow wymsknęło się z moich ust wchodząc do pomieszczenia. Pokój przekraczał wszelkie moje oczekiwania. Był idealny, taki jakim sobie go wymarzyłam. Ogromne kremowe łózko z mnóstwem przeróżnych poduszek stało naprzeciwko wejścia, a po obu jego stronach stoliczki z lampami. Naprzeciwko niego znajdowały się dwie pary drzwi pośrodku których była mała biblioteczka wypełniona po brzegi książkami. Podeszłam do niej i przejechałam palcem po grzbietach książek natrafiając na moją ulubioną - Małą księżniczkę Burnetta. Wiele osób się dziwi, że akurat ona jest moja ulubioną, bo przecież to książka dla dzieci, ale coś w niej jest co skłania mnie do wracania do niej.
Odsunęłam się od regału i otworzyłam drzwi po mojej lewej stronie. Za drewnianą powłoką ukazała mi się przepiękna łazienka w odcieniach szarości z brązowymi meblami. Natomiast za drzwiami po prawej znajdowała się ogromna garderoba już w połowie wypełniona, za co w myślach podziękowałam Justinowi i go mocno przytuliłam. Moją uwagę przykuły drzwi balkonowe koło łóżka. Oderwałam się od chłopaka i poszłam sprawdzić co się za nimi kryje. Kiedy tylko wyszłam na balkon moim oczom ukazał się przepiękny widok na cała okolicę, dzięki Bogu Justin postanowił kupić dom na wzgórzu. Stojąc i przyglądając się widokowi poczułam jak czyjeś silne ramiona oplatają moją talię i wtulającą się głową w moją szyję uprzednio zostawiającą na niej delikatny pocałunek. W tej chwili już wiedziałam, że niczego do szczęścia mi więcej nie potrzeba.
Miłość nie zawsze równa się szczęściu są też jej mroczne strony i każdy bez wyjątku jest skazany na ich poznanie. Lecz przychodzą takie chwile, że zapominamy o cierpieniu jakiego doświadczyliśmy i dzięki tej jednej wyjątkowej osobie jesteśmy w stanie znieść o wiele więcej niż los nam przygotował.
"(...) Chłopiec już nigdy więcej nie płakał i nigdy nie zapomniał tego, czego się nauczył: że kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać zniszczonym."
~ "Miasto kości"
* Lekko przerobione słowa Jana Twardowskiego.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Witam po dłuuuugiej przerwie :)
Powoli zbliżamy się do epilogu, w sumie to wydaje mi się że jeszcze jeden rozdział i po nim będzie epilog.
Minęło już prawie 1.5 roku odkąd zaczęłam pisać to opowiadanie. Jak to szybko zleciało! :o
To opowiadanie także zaczęłam publikować na Wattpadzie więc jeżeli na nie natraficie nie zdziwcie się :D Jest ono tam pod tytułem "Do or die".
Miłego końca wakacji!
Postaram się aby do ich końca zakończyć to opowiadanie :)
Pozdrawiam
Love u all!
Ridley <3